Planetę Lorien opanowali rządni krwi Mogadorczycy. Jej ludność prawie całkowicie wyginęła w bitwie z tymi stworzonymi do mordu kreaturami. Wyjątek stanowi dziewiątka Utalentowanych, z których każdy posiada swojego Cepana (opiekuna). Przybyli oni na Ziemię, by znaleźć schronienie oraz nauczyć się panować nad własnymi mocami, aby móc w odpowiednim momencie stanąć do walki z bezwzględnymi najeźdźcami ich ojczyzny.
Czy jednak kilku nastolatkom uda się pokonać całą armię wyszkolonych zabójców?
Książka
Typ utworu: fantastyka/science fiction
Tytuł oryginału: “I am number four”
Autor: Pittacus Lore
Seria: Lorien Legacies tom 1
Data wydania: luty 2011
Liczba stron: 320
Numer Cztery to z pozoru normalny chłopak. Chodzi do szkoły, lubi ładne dziewczyny i często daje się ponieść emocjom.
Ot, zwyczajny przedstawiciel płci męskiej.
Ten piękny obrazek psuje jedynie pewien szczegół. Mianowicie, ten piętnastolatek to kosmita. Zapewne nie miałby problemów z dorównaniem sile oraz zręczności Chuckowi Norrisowi. Posiada wiele nadzwyczajnych umiejętności, takich jak np. telekineza, odporność na ogień, superszybkość.
Ot, zwyczajny przedstawiciel gatunku Supermanów.
Kiedy na nodze chłopca pojawia się trzecia blizna, Numer Cztery wraz ze swoim opiekunem jest zmuszony po raz kolejny zmienić miejsce swojego zamieszkania. Doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, iż teraz nadeszła kolej na niego. Troje innych Loryjczyków zostało już odnalezionych i zabitych. Rozpoczyna się czas, kiedy życie chłopca kilkakrotnie zawiśnie na włosku. Jeżeli zginie, szansa na pokonanie potworów, którzy w dalszych planach mają podbój Ziemi, drastycznie zmaleje.
„Jeśli straciłeś nadzieję, straciłeś wszystko. A kiedy ci się wydaje, że wszystko stracone, kiedy wszystko wygląda tragicznie i beznadziejnie, zawsze jest nadzieja.”
Nienawidzę głupiej fantastyki, gdzie postacie mają supermoce jedynie po to, żeby je mieć i żeby tylko coś się działo. Książka Pitacusa Lore na szczęście nie należy do tego typu lektur. Pisarz nadaje jej "głębi". Oprócz popularnych w dzisiejszych czasach motywów kosmitów oraz wojen międzyplanetarnej, wplata wątki o trudnych wyborach pomiędzy tym, czego my chcemy, a tym, co powinniśmy zrobić.
Ponadto w owym dziele sprytnie poruszono motyw ekologii. Mogadorczycy postanowili zacząć opanowywać inne terytoria, ponieważ ich ojczyzna stała się jałowym pustkowiem nienadającym się do życia. Po milionach lat "wdychania" spalin i innych oparów, planeta po prostu się "zbuntowała".
Interesująca fabuła, wartka akcja i zaskakujące zwroty wydarzeń.
Wyśmienite opisy oraz bogaty język pisarza.
Te czynniki nie pozwalają przejść obojętnie obok tej pozycji. Na pewno przypadnie ona do gustu wszystkim osobom, które potrafią ponieść się wyobraźni.
Kolejna część przygód ocalonych Loryjczyków pt. "Moc sześciorga" ukazała się w styczniu 2012 r.
Już znalazła się na moim długim stosiku.
Moja ocena: 5+/6
_______
Film
Tytuł oryginału: "I am number four"
Czas trwania: 1 godz. 49 min.
Gatunek: Thriller,
Akcja, Sci-Fi
Premiera: 18 lutego 2011 (Polska), 17 lutego 2011 (świat)
Produkcja: USA
Reżyseria: D.J.
Caruso
Scenariusz: Alfred
Gough, Miles Millar
Obsada: Alex
Pettyfer, Timothy Olyphant, Teresa Palmer
Po przeczytaniu tak wspaniałej książki spodziewałam się, że ekranizacja nie będzie gorsza. Niestety, moje przypuszczenia okazały się kompletnie nietrafione.
O ile lektura nie popadała w tandetne schematy, tak twórcy filmu opartego na powieści pojechali po całości przereklamowanych motywów fantastycznych. Można by nawet rzec (i to określenie nie będzie wcale przesadzone), że kicz wionie z tej produkcji niczym smród z obory.
Dziewczyna "macho" jeżdżąca na Harley'u kontra grzeczna uczennica.
Kogo wybierze przystojny chłopak-kosmita?
Brzmi znajomo?
Poza tym pragnę nieśmiało zauważyć, że Pittacusowi Lore raczej nie chodziło o stworzenie z Numeru Cztery młodego Supermana czy innego stwora rodem z "Avangersów" (a tak na marginesie, to muszę zapoznać się z tą pozycją). Podczas czytania książki te jego niezwykłe umiejętności wydawały się "naturalne". Film zaś nadał im tyle sztuczności, że przeciętny widz po jego obejrzeniu skomentuje projekcję następującymi słowami: "Fajne efekty, ale nic poza tym" tudzież określeniem "bajeczka dla dużych dzieci".
Oczywiście różnice pomiędzy treścią książki, a wydarzeniami przedstawiony w tej Pożal-Się-Boże ekranizacji są ogromne. Ja rozumiem, że w głowie każdego człowieka po przeczytaniu powieści widnieje inny "obraz". Jeżeli jednak, Szanowny Panie Reżyserze, pragniesz zrobić ekranizację jakiegoś dzieła pisanego, to NIE ZMIENIAJ najważniejszych wydarzeń składających się na jego fabułę. Jasne? Kiedy jednak masz już przypływ Weny, to po prostu stwórz nowy film, o innych wydarzeniach i innych bohaterach, jedynie inspirując się książką. Nie zwij go jednak wtedy ekranizacją powieści.
Po jakie licho prowokować Książkoholików do zbyt częstego używania łaciny podwórkowej na widok ekranizacji, która z książką nie ma nic wspólnego?
Do tej listy wad owej produkcji należy także dopisać płytkość relacji między głównymi bohaterami. Zero złożoności. A przecież pisarz tak ładnie to opisał w swojej książce. Trzymajcie mnie, bo za chwilę przejdę się do Carusa (twórcy tego czegoś) i powiem mu kilka słów prawdy o jego talencie filmowym (tudzież jego braku).
Jedyną zaletą tej produkcji była stosunkowo dobra gra aktorska. Nie powalała ona kolana, ale nie powodowała także "opadywania rąk" - w przeciwieństwie do innych aspektów "I am number four" (wersji kinowej).
NIE POLECAM!
Te dwa słowa idealnie zakończają moją recenzję.
Moja ocena 2+/6
(plus za przystojnego odtwórcę roli Numeru Cztery)
______
Reasumując, książka po raz kolejny udowodniła swoją wyższość nad filmem.
Wyobraźnia ludzka wyszła zwycięsko w pojedynku z efektami komputerowymi.
Dobro zwyciężyło nad złem.
Film ani książka oczywiście nie dla mnie. Niemniej jednak recenzja bardzo dobrze napisana. Lubię czytać Twoje notki, bardzo lubię.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nie zapomniałaś, by napisać recenzje Antychrysta (film). Pozdrawiam!
Dziękuję za miłe słowa.
UsuńNie, nie zapomniałam o tej recenzji.
W weekend mam w planach obejrzeć "Antychrysta".
To świetnie. Praktycznie ciężko go zrozumieć i są sceny dość... brutalno-erotyczne. Jestem ciekawa, jakie będą Twoje wrażenia. C:
Usuńnie czytałam książki, ale film jakiś czas temu obejrzałam wraz z mężem
OdpowiedzUsuńpo książkę mając okazję sięgnę
Ani książka, ani film nie są dla mnie. Nie lubię tego gatunku i chyba się do niego nie przekonam.
OdpowiedzUsuńKsiążki niestety nie czytałam, bo dowiedziałam się o niej po obejrzeniu filmu, a nie lubię czytać czegoś, jeśli widziałam ekranizację :)
OdpowiedzUsuńFilm jest dobry, oczywiście według mnie :)
Mam tak samo. Czytanie po obejrzeniu ekranizacji to już nie to.
UsuńJeżeli jednak film wydawał Ci się dobry, to książka pewnie powaliłaby Cię na kolana ;)
Ja jestem do niego krytycznie nastawiona, ponieważ po przeczytaniu wyśmienitej lektury również oczekiwałam filmu na podobnym poziomie. A niestety w porównaniu ze swoją "wersją papierową" mocno kuleje. A może po prostu to ja mam za duże wymagania. Mhm?
Pozdrawiam!
Film obejrzałam, jak tylko można go było dorwać w swoje łapki. Nie ukrywam, napaliłam się na niego troszkę, bo zapowiadał się ciekawie. Powiem tak: co kto lubi. Jeśli ktoś ma ochotę poświecić dwie godziny na obejrzenie filmu, który ma porządne efekty specjalne, a i jest na kim oko zawiesić, to może się pokusić na "Jestem numerem cztery", ale niech nie liczy, że przestawiona historia zostanie mu na długo w pamięci. Jak mam być szczera, to po roku pamiętałam jedynie Alexa i to, że jest czwartym kosmitą (khe, tytuł), którego chcą zabić. Tyle ode mnie :)
OdpowiedzUsuńKsiążkę na pewno przeczytam, a film z chęcią obejrzę.
OdpowiedzUsuńWłaśnie z obejrzeniem filmu wstrzymałam się aż przeczytałam książkę. I podobnie jak w twoim przypadku, książka okazała się dużo lepsza a film po prostu totalnie mnie rozczarował. Ja rozumiem, że nie można w filmie zawrzeć wszystkiego i czasami trzeba pozmieniać kilka rzeczy, ale coś takiego jak zrobili z "Jestem numerem cztery" to już dla mnie kompletne przegięcie.
OdpowiedzUsuńDokładnie...
UsuńKsiążki nie czytałam, ale film obejrzałam tyle razy, że znam go już niemal na pamięć ;)
OdpowiedzUsuńDodaje do ulubionych