Czułam na karku jego ciepły,
przyśpieszony oddech, który mroził mi krew w żyłach. Do skroni miałam
przyciśniętą lufę rewolweru. Łzy same cisnęły się do oczu…
Kiedyś, jeszcze daleko przed
wojną, byliśmy najszczęśliwszą parą na świecie. Zakochani, nie widzieliśmy
swych wad. Błogo uśmiechnięci spacerowaliśmy ulicami Berlina, trzymając się za
ręce. Ptaki śpiewały, na drzewach pojawiały się już pierwsze, różowe pąki, a w
powietrzu czuć było nadchodzącą wielkimi krokami wiosnę. Naszą pierwszą po
ślubie.
Wojna zbliżała się nieubłaganie,
my jednak niczego nie zauważaliśmy. Mój luby pracował jako księgowy, a ja
prałam i prasowałam ubrania co zamożniejszych sąsiadów. Nie przelewało nam się.
Mieliśmy jednak skromne potrzeby. Jedynym narkotykiem, absolutnie niezbędnym
nam do życia, była nieustanna chęć przebywania ze sobą.
Lufa przy mojej skroni była
nieprzyjemnie lodowata. Czułam, że lada chwila moje wspomnienia zginą razem ze
mną. Strach, lęk… To wszystko paraliżowało mnie od wewnątrz. Mimowolnie drżały
mi ręce. Nie bałam się jednak oprawcy, tylko utraty najcenniejszych rzeczy w
moim życiu – marzeń i wspomnień.
Zima, jedna z najcięższych jakie
przeżyłam. Trzęsąc się, czekałam na jego powrót z pracy. Nagle usłyszałam
chrobot zamka. Po chwili stanął w progu
naszego jednopokojowego, skromnie urządzonego mieszkanka. Podszedł do mnie i
ucałował czule w policzek. Ogarnęła mnie fala gorąca. Za chwilę leżeliśmy już
obok siebie, przytuleni mocno, na kanapie. Szeptał mi do ucha miłe słówka, a ja
wiedziałam, że tej nocy nie będzie mi już więcej zimno.
Początek wojny. Zaskoczyła nas
nagle i wyrwała brutalnie z codziennej rutyny. On zapewniał mnie, że sobie
poradzimy. Wierzyłam mu. Jak zawsze obdarzałam go bezgranicznym zaufaniem.
Mimo tego, iż kłamał, nadal
wskoczyłabym za nim w ogień. Nie poradziliśmy sobie… Najlepszym na to dowodem
jest ta cholerna, zimna lufa pistoletu, mocno przyciśnięta do mojej skroni.
Za namową kolegi nazisty mój luby
postanowił wesprzeć szeregi SS. Po raz pierwszy nie zgadzaliśmy się w czymś.
Byłam przeciwne jego decyzji. Nigdy nie popierałam tych chorych poglądów
Hitlera. Pokłóciliśmy się. Wyszedł z domu trzaskając mocno drzwiami. Do dziś
słyszę ten dźwięk we snach. Scena ta wielokrotnie była bohaterką moich nocnych
koszmarów. Od tamtej pory spotkałam się z nim tylko raz – dzisiaj, po roku.
Jego oddech wyraźnie
przyśpieszył. Widać nadal wahał się z podjęciem ostatecznej decyzji, a może po prostu bawił
się moimi emocjami? Nie, do tego nigdy nie byłby zdolny, nawet po dwunastu miesiącach
przebywania wśród fanatycznych nazistów. Nagle nacisnął spust od rewolweru,
mówiąc jednocześnie „Heil Hitler!”. Osunęłam się na podłogę. Powoli zaczęłam
tracić świadomość. Krwawiłam, ale nie
miało to w tej chwili najmniejszego znaczenia. Mój ukochany popełnił zbrodnię –
zabił mnie, bo nie sprzyjałam surowym kryteriom postawionym przez jego boga –
Führera. Według tego „przywódcy” nie zaliczałam się nawet do ludzi. W końcu
byłam tylko brudną Żydówką.
Piszę to z perspektywy czasu,
siedząc na swoim grobie i beztrosko machając nogami. Obserwuję ludzi, którzy
odwiedzają swoich bliskich na cmentarzu. Obok leży mój zabójca – cóż za
śmieszna ironia losu. Umarł na wojnie, walcząc za fanatyczne idee człowieka
chorego umysłowo. Paradoks… Być może. Jednak mój luby nawet po śmierci nie
zmienił swych nazistowskich poglądów.
"Bywają wielkie
zbrodnie na świecie, ale chyba największą jest zabić miłość."
Bolesław Prus
Dobrze napisane, ale chyba nie za dobrze oddaje atmosferę wojny... Takie bardzo beztroskie ;)
OdpowiedzUsuńJeżeli to sama napisałaś to gratuluje !
OdpowiedzUsuńNapisane po mistrzowsku, nawet lepiej od niektórych pisarzy.
Czekam na następny taki rozdział.
Pozdrawiam i zapraszam do mnie :)
Opowiadanie mojego autorstwa.
UsuńNigdy nie kopiuję prac innych ludzi, a jeżeli już kogoś cytuję, to wstawiam o tym informację.
Genialnie
OdpowiedzUsuńŚwietne poprostu
http://blogzakreconejnastolatki.blogspot.com/
Skomentujesz?
Nie napisałaś wcześniej czegoś podobnego?
OdpowiedzUsuńNa moim starym blogu opublikowałam już wcześniej to opowiadanie :)
UsuńTutaj znajduje się jednak wersja poprawiona.
Tak mi się wydawało. Bardzo fajnie piszesz, brakowało mi twoich opowiadań. Więcej proszę :)
UsuńDziękuję.
UsuńObiecuję pisać co najmniej jedno nowe opowiadanie w miesiącu.
A we mnie się, pardon, historyk uruchomił.
OdpowiedzUsuńCzy to "SS" do którego wstąpił luby bohaterki to było Waffen-SS czy SS? Bo to zasadnicza różnica jest - pierwszy z nich to organizacja militarna, druga - policyjna (wyznaczano ich raczej jako obsługę obozów i zlecano zajmowanie się egzekucjami itp.)
Po drugie - "Hi Fuhrer"? Z jakiego źródła to wzięłaś? Ja raczej spodziewałabym się tu "Sieg Heil" albo (ostatecznie) "Heil Hitler".
A co do samego tekstu: napisany zgrabnie, choć cała historia mocno ściśnięta. Nie myślałaś o tym, by historię trochę bardziej rozbudować? Przynajmniej o background życia, z którym żegna się na sza bohaterka.
Chodziło mi oto drugie SS - wyznaczone do obsługi obozów.
UsuńDzięki za zwrócenie uwagi. Powinnam była napisać "Heil Führer!". Już poprawiam. Skoro Hitler kazał się tak tytułować, to uważam, że słowa "Führer" można użyć zamiast "Hitler". Przynajmniej tak mi się wydaje.
Historia krótka, ale obiecuję, że kolejne opowiadanie będzie już dłuższe.
Pozdrawiam!
No właśnie chodzi o to, że albo "Sieg Heil" albo "Heil Hitler". Nie "Fuhrer". Chyba, że bohater nie wznosi oficjalnego zawołania, a jakieś własne, wtedy to insza inszość :)
UsuńSpecjalistką od historii nie jestem, więc zamienię tego "Fuhrera" na "Hitlera". Niech wszystko będzie poprawnie.
Usuń