Mam dla ciebie propozycję: zagrajmy w szachy. Odmawiasz? Mnie się nie odmawia. Nie wywiniesz się kłamstwem, że nie znasz reguł tej gry. Ja doskonale wiem, iż jest inaczej. Zresztą, nie interesuje mnie zbytnio twoje zdanie, przecież partia już się rozpoczęła. Chroń króla.
Na początek ruszasz się o jedno pole pionem. Po dwóch
ruchach polega. Gramy dalej. Upłynęło dobre pół godziny, a ty dopiero teraz
uświadamiasz sobie stratę trzech figur. Nie przypominasz sobie, kiedy zostały
zbite. Nerwowo skubiesz dolną wargę. Pozwól, że odświeżę ci pamięć.
– Idź już spać skarbie, bo Święty Mikołaj nie przyjdzie – rzekła miękkim głosem najbliższa twemu
sercu kobieta. Twoja mama.
Posłusznie wskoczyłeś
do łóżka, z pośpiechu zapominając nawet o umyciu zębów. Trudno, rano wyczyścisz
je dokładniej niż zazwyczaj. Nie mogłeś usnąć. Twa wyobraźnia pracowała na
najwyższych obrotach. Patrząc na zapaloną lampkę obok łóżka, wierząc, że posiada ona szczególną moc odganiania wszelkich nocnych mar, zastanawiałeś się, co rano znajdziesz pod choinką. Grę planszową; zdalnie sterowane, zabawkowe
autko; czy może wielkiego, pluszowego misia. Nagle w twoim umyśle zakiełkowało
ziarnko niepokoju. „A co, jeśli w tym roku zamiast prezentów otrzymam rózgę?” –
pytanie to nie dawało ci spokoju. Po godzinie nerwowego wiercenia się w łóżku,
postanowiłeś zejść do kuchni napić się mleka. Kiedy wyszedłeś z pokoju,
usłyszałeś przyciszone głosy. Na palcach zakradłeś się do ich źródła – pod
drzwi sypialni rodziców.
– Igo, kiedyś trzeba
będzie mu powiedzieć prawdę. Ma już przecież prawie dwanaście lat. Nie możesz go
wiecznie karmić tymi bajeczkami, przecież Święty Mikołaj nie istnieje. Jak tak
dalej pójdzie, to koledzy zaczną się z niego naśmiewać w szkole – ten stanowczy,
szorstki głos należał do twojego taty.
Nie słyszałeś już
dalszych słów rozmowy. Twoje myśli w całości zaprzątnęło zadanie przetrawienia
zdania: „Przecież Święty Mikołaj nie istnieje”. Początkowo nie chciałeś przyjąć
do wiadomości tych słów, przepędzając je wytrwale z umysłu, później jednak
wszystkie fakty zaczęły układać się w logiczną całość. Natłok zabawek w
hipermarketach, szeptane rozmowy rodziców, świąteczny papier do pakowania
prezentów w szafie. A to wszystko przed Gwiazdką. Łzy napłynęły ci do oczu. Zrozumiałeś,
że przez te wszystkie lata byłeś oszukiwany. Chlipiąc, wróciłeś do swojego
pokoju. O mleku zapomniałeś.
Gramy dalej. Dostrzegam zdziwienie w twych szarych,
nijakich oczach, otoczonych siateczką głębokich zmarszczek. Zapewne chciałbyś
mnie o coś zapytać, jednak uparcie milczysz. Otwierasz usta, nie będąc już w
stanie dłużej powstrzymać potoku słów, ale zanim którekolwiek z nich zostanie
przez ciebie wypowiedziane, ponownie mocno zaciskasz spierzchnięte wargi. Po
mojej twarzy przemyka grymas lekceważenia. Nie znoszę tchórzy.
Właśnie straciłeś
laufra, w następnym ruchu zbijam zaś twoją wieżę. Patrzysz mi prosto w
oczy, lecz po chwili z zakłopotaniem spuszczasz wzrok, niczym nieśmiały chłopak
wyznający miłość pięknej koleżance z klasy. Wzdycham, po czym zaczynam opowiadać:
Parkową alejką
przechadzała się młoda, wysoka, smukła dziewczyna, ubrana w kwiecistą sukienkę
do kolan. Podszedłeś do niej z przewiązanym ozdobną złotą wstążką bukietem róż.
Oczywiście czerwonych. W końcu nie należałeś do zbyt oryginalnych osób. Kobieta
uśmiechnęła się, jednak po chwili na jej ładnej buzi pojawił się wyraz smutku.
– Coś się stało,
kochanie? – spytałeś ją głosem przepełnionym troską wymieszaną z niepokojem.
Dziewczyna
odchrząknęła, zakręciła kosmyk kasztanowych włosów wokół swojego palca, nerwowo
oblizała usta, po czym patrząc gdzieś w dal, rzekła bezbarwnym tonem:
– Nie możemy być dłużej
ze sobą. W tym roku robię doktorat, a ty nie masz nawet ukończonego liceum. Nie
chcę się wiązać z człowiekiem bez przyszłości.
Po tych słowach
odwróciła się na pięcie i odeszła. Stałeś w miejscu, niezdolny do wykonania
jakiegokolwiek gestu, obserwując jedynie jak jej sylwetka, lekko kołysząc się
na boki, powoli znika z horyzontu. Po twoim policzku spłynęła kropla. Jedna,
druga, następnie trzecia. Płakałeś.
Zakończywszy swój monolog, poruszam się koniem. Ty w
odpowiedzi wysuwasz laufra. Błąd. Po chwili twa figura znika z pola gry. Zbiła
ją moja królówka. „Skup się!” – mam ochotę wrzasnąć i potrząsnąć cię mocno za
ramiona, wiem jednak doskonale, iż tego nie wolno mi zrobić. To wbrew zasadom.
Zamiast tego rozpoczynam kolejną opowieść:
Szare, nijakie,
przygnębiające pomieszczenie. Siedziałeś za biurkiem przykrytym stertą papierów
i niczym dobrze zaprogramowany robot wypełniałeś kolejne rubryczki w
dokumentach, wyćwiczona ręka wykonywała szybkie ruchy długopisem. Oprócz ciebie
w pokoju znajdowało się jeszcze kilkanaście innych osób. Każdy zgarbiony,
zajęty własnymi papierami. Tak, dobrze sobie przypominasz, znajdowałeś się w
biurowcu i wykonywałeś robotę, której szczerze nienawidziłeś. Przynajmniej na
początku, potem już przywykłeś. Rutyna na stałe wtargnęła w twoje życie. Kiedy się tu zatrudniałeś, obiecywałeś sobie,
iż to będzie tylko tymczasowe, że niedługo znajdziesz taką pracę, która da ci
możliwość połączenia przyjemnego z pożytecznym. W końcu miałeś talent
artystyczny. Lata mijały, jednak ty tej swoje wymarzonej roboty jakoś nie
znajdywałeś. Czas sprawił, iż zaprzestałeś tworzyć. Straciłeś nadzieję.
Marszczysz brwi, usta wykrzywiasz w kwaśnym grymasie.
Wyglądasz jakbyś przed chwilą zjadł cytrynę. Albo i dwie. Tak, wiem, prawda
boli. Jest okrutna, bo w przeciwieństwie do kłamstwa, nie można nią
manipulować. Biała, klarowna, stała.
Grasz dalej, jednak całą swoją postawą wyrażasz rezygnację.
Siedzisz zgarbiony z opuszczoną głową, a twe ruchy są coraz bardziej bezmyślne.
Straciłeś już zbyt wiele figur, nie uda ci się wygrać tej partii. Toż to
oczywiste. Znałem wynik tej rozgrywki, jeszcze zanim się rozpoczęła. Jesteś
przegranym. Starym, zgrzybiałym człowiekiem, który do niczego nie doszedł w
swym marnym, kilkudziesięcioletnim życiu, pozbawionym dziecięcych złudzeń oraz
marzeń. Człowiekiem, który nawet nie starał się walczyć o własne pasje i
pragnienia. Nie martw się jednak, takich jak ty spotykam na co dzień. Jeden na dwóch
moich przeciwników to taki przegrany Kowalski. Bolesna statystyka.
Szach i mat. Nie ochroniłeś króla. Gra skończona.
Wstaję od stołu, po czym sięgam po ubranie służbowe –
wiszący na haczyku obok drzwi długi czarny płaszcz z kapturem. Widzę malujące
się na twojej twarzy przerażenie, to żałosne błaganie w oczach, tę chęć
ucieczki przed tym, co nieuchronne. Przede mną jednak nie da się uciec. W mych
dłoniach materializuje się długi rzeźbiony drzewiec zakończony błyszczącą
klingą. Kosa. Uderzam nią trzy razy o podłogę, szepcąc pod nosem zaklęcie.
Chcesz coś krzyknąć, lecz nie możesz. Wyciągam z kieszeni w płaszczu małą
fiolkę podpisaną: Wiesław Lewiński.
Odkręcam i czekam. Po chwili pojemniczek jest pełny, wypełniony błękitną
materią – twą duszą. Zakręcam go starannie, po czym wkładam, do wypełnionego w
trzech czwartych, dużego wora. Mhm, za kilka dni trzeba będzie go oddać Archaniołowi
Gabrielowi. Zerkam na zegarek – za jakieś cztery minuty powinien pojawić się
kolejny gość. Ustawię już figury na szachownicy. No i może zrobię sobie jeszcze
mocną kawę.
Wspaniałe.
OdpowiedzUsuńNiesamowity pomysł.
OdpowiedzUsuńNie lubię narracji "na ty", strasznie mnie to irytuje, ale muszę przyznać, że dotychczas jest to Twoje najlepsze opowiadanie, bo nie opowiada banalnej historii o miłości (przepraszam, jeśli Cię to uraziło, ale poprzednie były dość przewidywalne jak dla mnie), a coś bardziej... o życiu powiedzmy. Chociaż "Nie wywiniesz się kłamstwem, że nie znasz reguł tej gry. Ja doskonale wiem, iż jest inaczej. " - powiedziałabym, że z takim przeciwnikiem chyba nie ma osoby, która umiałaby grać w takie szachy. To by wymagało wielu praktyk, a partia może być tlyko jedna.
OdpowiedzUsuńNo i nie jestem też fanką jakiś metafizycznych/mistycznych motywów jak z tym Archaniołem tutaj albo jak opowieści zza światów jak było w poprzedniej miniaturce, ale to kwestia upodobań.
Widziałaś film "Siódma pieczęć"? Bo dokładnie na takiej samej zasadzie i dokładnie o tym samym jest ten film - o grze w szachy ze śmiercią.
Pozdrawiam ;)
Nie, filmu "Siódma pieczęć" nie widziałam. Pomysł mój, nie wzorowałam się na niczym.
UsuńCieszę się, że uważasz, iż jest to moja najlepsza miniaturka. Przyznam skromnie, że też tak sądzę.
Wszystko w tym tekscie gra ze soba.
OdpowiedzUsuńŚwietne.
OdpowiedzUsuńCześć!
OdpowiedzUsuńPod koniec tygodnia zaczynam ocenę Twojego bloga. Rozumiem, że szablonu nie zamierzasz zmieniać w najbliższym czasie? Masz archiwum w postaci kategorii, w takim przypadku oceniam według etykiet, a nie kolejności dodania notek. Jeśli wolisz kolejność chronologiczną to poprosiłabym o dodanie archiwum w postaci listy rozwijanej na czas oceny ;).
Pozdrawiam!
Wolałabym ocenianie według kolejności chronologicznej.
UsuńArchiwum już dodaję.
Fantastyczny tekst. Rzadko spotykam się z taką narracją, niemniej jednak strasznie mi się ona podoba, bardziej trafia do czytelnika. A temat? Nie powiem, nie spodziewałam się takiego zakończenia. Jakoś w ogóle nie trafiała do mnie myśl, że to mogłoby być aż tak głębokie. Pozytywnie się zaskoczyłam, zwłaszcza, że przez tą krótką chwilę zupełnie inaczej wyobrażałam sobie całą sytuację. Pomysł sam w sobie jest genialny, choć, tak jak już ktoś przede mną wspomniał, znany. Ale tekst jest tak świetnie zredagowany, że nie sposób odmówić mu potencjału. Ech, patrząc na jakość tego komentarza, powinnam raczej popukać się w głowę i wrócić, jak mój mózg będzie skory do lepszej pracy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Miło, że tekst się spodobał.
UsuńTak wiem hejterka ze mnie.. Ale nie mówi się 'koń', tylko 'skoczek' ;)
OdpowiedzUsuńA opowiadanie is awesome! Tym bardziej, że motyw Bożego Narodzenia nie jest nam wcale tak odległy.
Zu-zaa